Po ostatnim wpisie narzekającym obiekt narzekania oczywiście w końcu został skończony 🙂 mowa o płocie.
Miłą niespodziankę sprawiła nam gazownia stawiając cudnej urody żółtą skrzyneczkę.
Tarasy zamiecione, w całej krasie.
Jeśli chodzi o cegłę to niestety nasza ekipa bardzo mnie zawiodła, ale nie będę się rozpisywać na ten temat. Skończyło się szlifowaniem przez mnie 2 dni po pracy i przez całą sobotę, Mężul dzielnie pomagał, dłonie mnie bolą po dziś dzień. Ale najbardziej mnie cieszy, że cegła skończona, zaimpregnowana. Część od strony wiatrołapu nie do końca spełnia moje oczekiwania, ale ilość pracy mnie przerosła, albo przymknę oko i tak to zostawię, albo wdrożę pomysł z pomalowaniem tamtej części, początkowo myślałam o pomalowaniu na szaro, ale teraz skłaniam się bardziej ku lekkiemu wybieleniu. Się zobaczy 🙂 Najważniejsze, że efekt od strony salonu naprawdę mnie cieszy.
Podczas gdy ja odkurzałam, myłam okna, odkurzałam, odkurzałam, zamiatałam, odkurzałam, impregnowałam cegłę, Mąż walczył z wentylacją. Ja jeszcze później odkurzałam.
Na plac boju wkroczyli panowie od wykończeniówki, zgodnie z zasadą “nie chwal dnia przed zachodem słońca” na razie na ten temat się nie wypowiadam 🙂
Najpierw wyszpachlowali kotłownię i mały pokój na dole, pomieszczenia te niesamowicie wyjaśniały i od razu wydają się większe. Kotłownię przygotowujemy na przyjęcie głównego mieszkańca tego pomieszczenia, i nie mam tutaj na myśli kota 🙂
Robi się również wełna na poddaszu.
Parę pstryków z wnętrza i zewnętrza.
Zakup na promocji w Home&You, leży spakowany i czeka na nowy domek 🙂
Zrobiłam też projekt łazienki na dole i na więcej projektów nie mam siły. Projekt nie oddaje tego, co jest w mojej głowie, tak więc stwierdziłam, że projektowanie nie ma sensu 🙂
Płytki już wybrane. Nie było łatwo, ale baba z wozu, koniom lżej 🙂 Co więcej nawet jedne są już zamówione, a że jadą z daleka, to trzeba na nie czekać 20 dni roboczych.
W kolejce ustawiły się płytki do kotłowni, kominek, kuchnia – to wszystko w najbliższym czasie trzeba wybrać i zakupić.
To jest już chyba ten etap budowy, w którym człowiek czuje, że przeprowadzka depcze mu po piętach 🙂 w domu robi się coraz bardziej… domowo. W weekend nie chce nam się stamtąd wyjeżdżać. I choć roboty jeszcze kupa, to czas leci jak szalony i ani się człowiek obejrzy, a kolejny etap ma za sobą. A pamiętam, jakby to było wczoraj, jak stałam na gołych fundamentach 🙂