Wykańczamy. Dom i siebie. Ekipa od wykończeniówki powooooli do przodu. Na szczęście dziś nastąpił ten dzień, w którym wszystkie sufity zostały zamknięte. Nie odbyło się bez wpadek i przysięgam, że jak pożegnamy miłych panów, to otworzę szampana. Jest to na pewno najbardziej niewdzięczny etap prac. Poniżej fotorelacja.
W łazienkach pojawiły się stelaże a w całym domu różne różniste zabudowy.
Płytki w kotłowni, które po położeniu dużo zyskały. Taniocha outletowa, a są naprawdę fajne.
Pojawił się kominek.
A skoro kominek, to i obudowa (w toku). Główne wykonanie: Mąż. Przynoszenie, podawanie, zamiatanie: Żona.
Przyszła również kuchnia oraz płytki do kuchni. Płytki brane w ciemno, ale są absolutnie cudowne. Zapierałam się, że nie chcę nic w połysku, ale zakochałam się i spasowałam. Płytki przyjechały z gorącej Hiszpanii, za to kuchnia z samych Włoch. To się nazywa lans 🙂 kuchnia z Ikei, ale made in italy jest? Jest!
Wybraliśmy też już kolor do kuchni i salonu, będzie off white (SN.00.87).
Na zewnątrz też co nieco się wydarzyło, mianowicie już prawie nie ma kup ziemi, zostały tylko 3 kupy ziemi siewnej. Przesadziłam roślinki pod taras.
Na tarasie pełna kulturka – serniczek i kawa.
A taki widoczek mnie dzisiaj pożegnał. Marzę o tym, żeby najpierw pomachać panom od wykończeniówki na pożegnanie a następnie dorwać miotłę i zrobić porządek. Zrobiłam zdjęcia ku pamięci, żeby sobie kiedyś przypomnieć jaki był syf, ale niestety klimat na zdjęciach nie oddany, trzeba to przeżyć na żywo.