… zaczynamy odliczanie do przeprowadzki 🙂 już nie odliczamy miesięcy, tygodni, ale dni! Na sobotę zamówiony transport naszych gratów z mieszkania i niech się dzieje, co chce. A gratów tych przez ostatnie 3,5 roku się trochę nazbierało…
A tymczasem do miaudomkowej okolicy zawitała zima. Na początku pochmurna…
Ale za chwilę wyjrzało słonko 🙂
Komoda niestety nie weszła nam do auta w całości (ha ha ha, najpierw ją tachaliśmy z 4 piętra, żeby ją tachać z powrotem). Oczywiście w mieszkaniu żadnego śrubokrętu, wszystko na budowie, więc nie było czym rozkręcić 🙂
Rozkręciłam wobec tego to, co udało się przywieźć, czyli szafkę nocną i szuflady.
Widać działalność kociego szpona.
Następnie szlifowanie.
Do malowania wybraliśmy Flugger i to był doskonały wybór, farba świetnie kryje. Nad kolorem długo myślałam, początkowo chciałam szary, ale za sugestią męża poszliśmy w kremowy.
Pierwsza warstwa – podkład.
A tu już docelowy kolor, 2 warstwy pokryły idealnie.
Nie powiem, żebym została fanką malowania mebli, chyba tylko na blogach wygląda to jak świetna zabawa 🙂 a tu najgorsze przede mną, korpus komody i łóżko, brrrr… Jeszcze myślę, aby jakoś zmodyfikować blaty, ale czy mi się chce??
Mężul w tym czasie nie próżnował. Powiesił najpierw lampki oświetlające cegłę.
Zamontował karnisze.
Nadeszła też wiekopomna chwila, a mianowicie pierwszy prawdziwy niedzielny obiad 🙂 przytargaliśmy z mieszkania piekarnik i mikrofalę, a perfekcyjna pani domu upiekła kurczaka oraz ziemniaki. Zapachniało domem…
Na wieczór już było posprzątane, zawiesiłam zasłony (narazie uczucia mieszane, ale może jak się wyprasują i podszyją, to będzie inaczej) i zrobił się całkiem przytulny klimacik.
Objechałam cała chałupę na mopie dwukrotnie, matko bosko, kto to będzie sprzątał??
Nadal czekamy na blat, nadal czekamy na drzwi, nadal czekamy aż hydraulik skończy swoją robotę, aż dachowcy skończą daszek nad wejściem, nadal… ale kto by się tym przejmował? Akcja pakowanie czas – start 🙂